Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
tekk_kot
|
Wysłany:
Wto 19:44, 17 Paź 2006 |
|
|
Dołączył: 24 Lis 2005
Posty: 2285 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Meanwood LS6
|
Dorota Szczepańska
"Zakazane po legalu"
kilka wybranych tekstów:
"-Tylko lepiej niech ta impreza będzie dobra [...]
[...]Jest to jedyna knajpa w promieniu tysięcy mil morskiej żeglugi, w której od czasu do czasu da sie pofikać. ale nie dzisiaj. Przynajmniej nie na głównej sali. Dzisiaj króluje tu house. Przestarzała muzyka poszarzalej nudy, sflaczałych dźwięków i pedalskich wokalików.
-Jeśli za chwilę nie przestana tego grać, to rozwalę didżeja! - odgrażam się.
Podziekujemy didżejowi za bzdety
I puścimy sobie kasety
Obetniemy mu ręce
Nie będzie grał więcej
Obetniemy tępym nożem ch***
Niech sie frajer buja
Gdy usłysze rytmu głupie
To didżeja ukatrupię
Parkiet szybko pustoszeje
Gdy nas bawią źli didżeje
Jak zrobimy losowanie
Ich krew ścieknie po ścianie
Zamiast koksu z tynku mąka
Muzą didżej puszcza bąka
Morał z tego taki płynie
Zły didżej dobry na linie"
********
Poznaję jeszcze Korka i Janola. Trzeci kolega, Słaby, najwyraźniej śpi. Nie budzę go bo kulturalna jestem.
- Blancika? – zapytuje Blady grzecznościowo.
- Owszem, czemu nie? - mówię, a Blady na stoliku rozrabia z tytoniem miesza i do bibułki wkłada substancję nielegalną, erotogenną, głupawkową, co to nią dzieci stare baby i policjanci straszą. "Jak nie zjesz zupki, to przyjdzie blanciarz i cię blantem upali. Diabeł sam na skrzydłach niegdyś anielskich z samego piekła przyleci i ci blantem chuchnie". Tak oto substancja ze stołu w bibułce amerykańskiej z liściem zioła na okładce wydrukowanym ląduje. Blady fachowo zawija, po amsterdamsku, okrasza śliną, dla lepszego cuga i z uśmiechem do ręki podaje. Kultura. Zaciągam się, okadzam dymem twarz, jak Indianin przy obrzędzie. Podaję młodemu. Na wkupne i z dobroci serca sypię proszkiem co mi się został w torebce plastikowej. Chłopaki wciągają i się ożywiają.
- Fajna z ciebie koleżanka, Aneta – chwali Blady. – Jakby ktoś do ciebie na dzielnicy fikał, to się na Bladego powołaj. Powiedz, że twój kolega dobry. Przyjaciel. A na pewno włos ci z głowy nie spadnie.
- Dzięki Blady – mówię. – Fajny z ciebie kolega.
- Skocz no Janol do nocnego piwo dla gości przynieś – Blady szturcha kolegę, co na fotelu z głową zadartą, z otwartymi usty i zamkniętymi oczy leży i już prawie nie wygląda.
- Dobra, kurwa – mówi Janol otwierając oczy. – Tylko kasę daj, bo się skończyła.
- Ja nie piję – mówię – Pojazdem jestem - Blady wstaje i podchodzi do okna.
- Ta fura tam? – pyta brodą wskazując na podwórku stojący mój pojazd wysłużony, niezawodny i przez anioły chroniony.
- Owszem – potwierdzam kiwaniem głowy i staję przy oknie.
- Masz tu – Blady wyciąga dychę z kieszeni i daje Janolowi – A powiedz chłopakom, żeby się palcem własnej babci świętej pamięci ruszyć nie ważyli, bo zajebię jak psa.
Dodaję Janolowi dychę i mówię, żeby mi wodę kupił.
- Gazowaną – mówię jeszcze zanim wyjdzie. - Fajna muza – powtarzam się, bo naprawdę fajna, aż mi nóżka chodzi.
- Z Londynu – powiada Blady. – Kolega przywiózł.
- Tak – kiwam głową – W Londynie fajnie grają. Czasami też do nas przyjeżdżają. Ale rzadko.
Młody podchodzi do mnie, kiedy tak przy oknie stoję i przytula. Jak miś jakiś nie przymierzając.
- Fajnie pachniesz – mówi mi na ucho.
- Te, Słaby – Blady trzącha kolejnym osobnikiem. Słaby nerwowo trzącha ręką i nogą. To jedyny tak ruchomy kolega w tutejszym towarzystwie. – Dzwoń po Kachę i Ankę i kogo tam jeszcze. Niech przyjdą. Impreza tańczona.
- Kaścysinibeźpydobao – mówi Słaby.
Stoję skonsternowana. Obcokrajowiec?
- Co ty, kurwa, Słaby mówisz? – zapytuje Blady.
- Kaścysinibeźpydybao – powtarza Słaby.
- Mówi – tłumaczy Korek – Że Kaśce się nie będzie podobało.
Patrzę na niego z podziwem. Lingwista. Nie ma co.
- Onseldjąsycha – mówi dalej Słaby. Mógłby tu masakry meksykańską piłą tarczową na mnie dokonać, a i tak nie podałabym satysfakcjonującego tłumaczenia.
Wszyscy patrzymy na lingwistę.
- Ona Selin Dijon słucha – przekłada na nasze.
- Nieważnie – Blady macha ręką. – To lepiej ty zadzwoń, Korek, bo ze Słabym to się ona na pewno nie dogada. Powiedz, że jak przyniesie Selin Diją, to se będzie mogła puścić. Ma się ten gest.
- Tyjnapisy – mówi Słaby.
- Oto mój kolega Słaby – mówi Blady obejmując Słabego ramieniem. – Siedem lat na szuwaksie. Nic mu nie jest oprócz tego, że nikt go nie kuma. Oprócz Korka.
xxxxxxxxx
Biegniemy świńskim truchtem za chłopakami.
Wpadamy do kibla męskiego po to tylko by zobaczyć, jak młody wyskakuje nogami w powietrze, jak jakiś Bruce Lee, i nim się ten w serek zdąża spostrzec leży już rozwalony na podłodze. Bolo napierdala tego w serek żelaznym kiblem po łbie. Serek podnosi się, lub raczej usiłuje, ale młody jak piłeczka gumowa skacze. Wmontowuje mu stopę w nos, w oko, w ucho. Cios ręką sprawnie jakiś chiński wyprowadza. Ciach, ciach, ciach! I obrót, i piruet jakiś, i jakieś akrobacje odpierdala. Bolo chyba zaraz tego drugiego tym kiblem na amen zatłucze. Młody z wdziękiem wejście smoka prezentuje. Myślę, że sam mistrz Lee byłby z niego dumny. Ewka Bola wraz z kiblem od chyba denata odrywa. A ja gapię się na taniec młodego jak zaczarowana. Kafar z podłogi ani się ruszy, młodego nie chce bardziej podkurwić.
- To żebyś wiedział, jak damę traktować – mówi młody waląc jego głową o kafelek. Kafar w serek całkowicie już skapitulował. – Przeproś panią.
- Przepraszam panią – mówi kafar.
- I co jeszcze? – młody ponownie stuka go o kafelek.
- Bardzo przepraszam i więcej nie będę – jęczy łysol znad podłogi.
- I jeszcze puzderko – mówię klaszcząc w dłonie i podskakując z uciechy.
- Słyszałeś co pani powiedziała – mówi młody trzymając serka za kudły.
Serek wyciąga grabę i grzebie nią w kieszeni.
- Tylko żadnych sztuczek – uprzedza młody lojalnie. – Bo jak psa zabiję. Wierzysz?
- Wierzę – mówi steryd i wręcza młodemu puzderko. Młody mi je podaje.
- No – mówi młody. – To jesteśmy kwita? Honor damy pomszczony?
- Pomszczony – serek macha rączką na znak kapitulacji bezwarunkowej.
- To fajno – mówi młody puszczając jego kudły. – Rozumiecie, że inaczej nie dało rady?
- Jasne stary – mówi serek – Pokój człowieku.
- Zostaw go już – Ewka ma kłopoty z Bolem, który popadł w amok. Młody zabiera mu kibel z rąk. – Już dobrze Bolo. Już leżą i długo nie wstaną. Zrób se przerwę, bo się zasapałeś – Bolo posłuszne odrzuca kibel. Drapie się po głowie. Ogląda sobie palce. Paznokieć mu się złamał.
- Kurwa – mówi spoglądając na paznokieć.
Xxxxxxxxxxxx
Tak. Muzyka pomaga. E, co ja mówię. Ona jest nieodłączną częścią całości. Ona pobudza energie. Im ton nadaje Boski. Z każdym uderzeniem bębna coraz głębiej pogrążam się w eterycznym świecie. Widzę dźwięki. Wyginają i tworzą rzeczywistość. I nierzeczywistość. One obrazy tworzą. Obrazami wdzięczne dźwięki malują. Dźwiękami obrazy.
Bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum
Bum, ba, ba, ba, bum, ba, ba, ba
Bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum
Bum, ba, ba, ba, bum, ba, ba
Kwiaty złocistych energii rozkwitają w takt walenia. Bęben to ich dyrygent. Władca udzielny. On każdą z warstw rządzi. Każdym kolorem, wzorem. Bęben wygina światy. Sprężyste obrazy dokonują ekwilibrystycznych ewolucji. Giętkie kreują przeobrażenia. Oj, pod rządy takiego oligarchy chcę na wieki się oddać. Pod takim kierownictwem przez życie chcę iść.
Wchodzę. Wchodzę do świata nieznanego. Nieznanego, choć na co dzień wszechobecnego. Wchodzę tam poprzez dźwięk. Poprzez tunel z obrazów i dźwięków utkany. Wpadam tam, jak do siebie. Tak. To świat który istnieje tuż obok, ale którego nie widać bez specjalnego wtajemniczenia, tajemnych inicjacji. Świat pełen życia. I to tak żywego, że to, co widać na co dzień jest właściwie martwe. Widzę, czego namiastkę niewielką mam po tutejszych, miastowych dragach. Widzę, że jest ona jakby jedną tysięczną tego, co teraz się przede mną odsłania. Widzę taniec miliona energii. Energii różnych, kolorowych. Tych, co z kosmosu przybywają, i tych co na ziemi. Tych które są w drzewach i krzewach. W kwiatach i robaczkach. Tych co z ziemi wychodzą i czasami je można na kliszy fotograficznej uchwycić. A jest ich mnóstwo. Mnogość cała. Widać też te, co ze słońca pochodzą. Z księżyca, z Marsa, z Wenus, a nawet z Plutona. To wszystko jest tu obecne. Nigdy nie jesteśmy sami. Nieważne, z ludźmi, zwierzętami, roślinami czy z przedmiotami. Teraz, w tej rzeczywistości, dominują energie roślin. Są żywe. Żywsze niż niejeden człowiek i bardziej od ludzi wyraziste. Ludzkie. O, jest i moje święte drzewo. Drzewo mocy. Ależ ono piękne! To dusza jego. Buk i jego dusza. Ależ się rusza! Oj, pięknie, pięknie tańczy! Przybiera najróżniejsze kształty. Raz jest bardziej do człowieka podobne, raz do drzewa, a innym razem do czegoś całkiem innego, takiego, że go jeszcze w życiu nie widziałam w żadnym filmie, ani nawet kreskówce.
Ale to życie nie tylko w buku się toczy. Ono jest wszechobecne. Wije się i skręca. Oj, tańczcie dla mnie drzewa! Tańcz Świecie!
I tańczy Świat! Tańczy cały.
A w tańcu jest doskonały.
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Idę do pokoju i walę się na łóżko. Mogę teraz na spokojnie sobie wszystko przemyśleć. Młodego i całą naszą sytuację. Co z tego wyniknie i czy się aby nie rozpierdoli. Wymyślam sobie takie kombinacje, których zabrakło, bo od razu się tak jakoś pokumaliśmy, pokochaliśmy, poszliśmy do łóżka. A może teraz zacząć z bardziej romantycznej beczki? Może by tę miłość naszą tak jakoś podsycić. Podrasować. Dodać dreszczyku, przyprawić i dosłodzić. Może jakoś powyginać, żeby to był romans wszechczasów. Tylko jak to zrobić? Jak tu teraz oko do siebie puszczać i wzdychać lirycznie? Spoglądać na siebie zza firan rzęs i mdleć na widok ukochanego? Jak to zrobić, żeby tę licealną umiejętność fascynacji spotęgować i teraz spożytkować? Żeby szczeniackie, sztubackie zachowania zastosować. Żeby tak przyświrować, jakby przed pierwszym ruchaniem było. Żeby tak się zdobywać, serca wzajemne podbić. Żeby tak ochy i achy w ruch puścić, cały ten arsenał strategii świeżych kochanków zastosować. Pierwsze nieśmiałe pocałunki, trzymanie za rączki, wsadzanie łapy w różne ciekawe zakamarki wprowadzić w życie. Kwiatki, czekoladki, serduszka, kino i spacer. I takie już na maksa spragnione i napalone spojrzenia sobie wysyłać. Już z tego napalenia, podniecenia nie móc wytrzymać. Z nóżki na nóżkę przestępować, paznokcie obgryzać, nerwy mieć na postronku. A potem te wszystkie bardziej odważne hece. Przytulanie w tańcu. Przytulanie na stojąco, na leżąco, na kucająco. Na wszelakie sposoby z możliwych. A potem pierwsza prawdziwa w łóżku przewalanka. Pierwszy sztos. Pierwsze łóżkowe pieszczoty. Pierwszy orgazm. I następny. I jeszcze jeden. Ech, fajnie jest się tak od nowa poznawać. Ja myślę, że trzeba by coś takiego zastosować w wieloletnich związkach: po paru latach, jak już ten cały amok się skończy, emocje opadną, to można by wtedy iść na taką kurację wymazującą pewne niepotrzebne informacje z głowy, a potem z nowym zapałem wejść w nowy poniekąd związek, z nową paletą, gamą uczuć, z nowym potencjałem miłości. Doznawać rewolucyjnych ekstatycznych uniesień i inspirującej jakości miłości. Gorzej, gdyby taki delikwent z wymazaną pamięcią się obudził i stwierdził "O matko! Co to za baba z tłustym tyłkiem i cycem obwisłym?". "Co to za jakiś dziad wyłysiały z brzuchem?" I mieli by dylemat moralny i nie tylko i koniec końców na to samo by wyszło, albo jeszcze gorzej. Więc może jednak zostawmy pamięć w spokoju, bo można się nieco przejechać urządzając z nią sobie zabawy.
Xxxxxxxxxxxxx
Nic co nowe nie jest jakoś w stanie mego umysłu, serca zająć. Nic nie jest wystarczająco wciągające lub nieprzewidywalne, na tyle, żeby chcieć się w to wgłębić. Bieda. Bieda w telewizorze. Bieda w muzyce. Już normalny człowiek ma problemy ze znalezieniem jakiegokolwiek gatunku sztuki, co to by go wciągnął, zaintrygował od początku do końca, że nie wspomnę już o ćpunach co noce zarywają. Co to komu szkodzi żeby każda płyta była cała zajebista? Żeby książki były wszystkie frapujące. Żeby gazety i artykuły były ciekawe, wiersze genialne, architektura interesująca, obrazy mistrzów, karoserie samochodów czarowne i nietuzinkowe, a nie nie dające się odróżnić od siebie mydelniczki. Oj, brakuje mi różnorodności, bogactwa i piękna form wszelakich. Ach, dajcie mi artyści pożywkę dla mózgu, oczu, uszu i innych receptorów. Gdzieżeście artyści? Gdzie? Wypatruję was noce, dnie. Wypatruję i tylko płaczę; czy sztukę przez duże esz zobaczę? Hej pisarze! Hej muzycy! Do komputerów! Przecież jest nieskończona liczba możliwości, zrobienia piosenek, utworów przeróżnych, a każda z nich to hit murowany. Da się! Tyle gniotów robicie, to z samego rachunku prawdopodobieństwa wynika, że co najmniej tyle samo arcydzieł powinno dać się stworzyć. Ruszcie swoje leniwe tyłki! Otwórzcie zatkane umysły! Niedrożne połączenia między synapsami uruchomcie! Dajcie mi coś do mielenia! Mój mózg aż piszczy, żeby spektakularnych emocji doświadczyć, frapujące perypetie przeżyć, w intrygujące filmy pojechać. Przecież jest taki duży. To niemożliwe, żeby, ktokolwiek to nie był, stworzył coś tak skomplikowanego, kazuistycznego, gigantycznego w pojemności, złożoności i genialności swej po nic. O nie! To na pewno tak nie było! Jeśli już Stwórca wykombinował taką zagadkę, to już na pewno miał w tym jakiś swój cel ukryty. Już on na pewno zajebiste nagrody dla dociekliwych wyrychtował!
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Stefan wyjmuje następny woreczek i sypie trochę proszku na stół. To trochę, to wystarczyłoby dla mnie i dla ferajny na trzy dni. Wręcza słomkę i zachęca gestem. Mnie tam długo nie trzeba namawiać na ścieżki wciąg. Wciągam.
- Mmm. Pierwsza klasa – mówię. – Bardzo dobre.
- No chyba – Stefan dumnie wypina pierś. – Na osiedlu pędzone. Póki co, odpukać – tu puka kłykciem w blat stołu – Psy nie wywęszyły.
- Jak będzie dobra konspira, to nie wywęszą – mówię. – Sami z siebie, ni chuja. Oni muszą najpierw mieć donos, to wtedy mogą się dopiero wykazać. Bez donosu, nie ma sztosu – zauważam sentencjonalnie.
- Fakt – przyznaje Stefan. – Toteż dlatego konspira jest daleko posunięta. Powiedziałbym, do przesady.
- No i dobrze – mówię. – Nie ma przesady, jeśli chodzi o życie człowieka, o jego wolność osobistą. Wtedy żadna konspira nie jest przesadzona. Żadne środki ostrożności nie są nadmierne. Bo na życie trzeba chuchać i dmuchać. I nie włazić z własnej woli tam, gdzie może jakiś detal nawalić. Bo życie to najpiękniejsza kraina doznań osobistych, którą należy szanować w każdej jej sekundzie. Podkładanie się z własnego wyboru, to po prostu głupota czystego sortu. Wobec powyższego postuluję zamontowanie oczu i uszu dookoła głowy i nie ufanie własnej matce, jeśli chodzi o nielegalne. Nielegalne póki. Póki wreszcie zalegalizują. Póki politycy przestaną brać łapówki za utrzymywanie tego stanu rzeczy, za wydawanie ustaw uznających marihuanę za substancję nielegalną. Nielegalne musi być wreszcie po legalu. To jest zwykła kolej rzeczy. To się po prostu musi wreszcie stać. Niewola skończyć się musi. Ubezwłasnowolnienie to. Bo inaczej będzie tutaj tak, jak w pierdolonej Ameryce, że za dwa dżointy dostawać się będzie trzydzieści lat pudła. A to nie uchodzi. To jest po prostu niehumanitarne. To paranoja. Wszyscy biorą, to czy tamto. Ja nie rozumiem dlaczego akurat jedne używki mają być bardziej legalne od innych. Dlaczego mój sąsiad może po legalu palić tutki rakotworne i sobie umierać z własnej woli na raka? Po legalu. Albo inny sąsiad po operacji serca. Od trzydziestu lat pali fajki. Ma bajpasy. Dalej pali. W majestacie prawa. W legalnym kiosku kupione. I co? Umrze najdalej za trzy lata. Ale wolno mu o tym zdecydować. Jemu tak. Bo akurat wybrał sobie taki narkotyk. Z akcyzą. A ja nie mogę sobie wybrać własnego? I do tego jeszcze całkiem nieszkodliwego? I to ma być wolność? To jest nielegal po legalu. To jest faszyzm pierdolony.
- Ja tam nie mam nic przeciwko temu, że jest nielegalne – mówi Stefan wręczając mi piwo, które przyniósł ze sobą.
- Ty nie – przyznaję biorąc łyka. – Bo ty z tego żyjesz. A ja muszę przepłacać. I ja się temu stanowczo sprzeciwiam. Bo ja bym wolała dać tyle, co faktyczna cena rynkowa wynosi. Czyli jakieś czterdzieści groszy za gram. I w aptece o każdej porze dnia i nocy móc sobie w pudełku co do grama zważone kupić. Nie musieć jeździć, załatwiać w pocie czoła, czas mitrężyć, dilera pazernego się prosić, żeby ci zniżkę od serca za hurt dał. Poza tym niewiadomo, czy cię ktoś nie podsypie, jakiś klient ścierwojad nie zadenuncjuje. Jakiś handlarz, co zechce twój rejon przejąć nie podkabluje na mendy, CEBOŚiem nie poszczuje. Ryzyko zawodowe masz w to wliczone, no nie?
- No tak – mówi Stefan.
- No i, odpukać, takie rzeczy się zdarzają – wyświetlam.
- E, mnie się nie zdarzy – macha ręką Stefan.
- Daj Boże – mówię. – Czego z całego serca ci życzę. Ale bardziej niż ryzyko tego typu denerwuje mnie ta cała nagonka, te kłamstwa, te paszkwile, którymi się zioło święte albo kwacha rewelatora obrzuca. To mnie najbardziej wkurwia. Ci paszkwilanci, choćby bardzo chcieli i się nie wiem jak starali, to nie będą w stanie żadnych skutków ujemnych palenia marihuany lub zażywania kryształa wskazać. Bo takich skutków nie ma. Niech nie zmyślają, narodu nie ogłupiają, bo ten naród i tak już jest mocno zdurniały. Niech w żywe oczy nie łżą, jak psy parszywe z komisariatu. Niech chociaż zamilkną na wieki wieków z tym swoim nieśmiertelnym bałachem. Niech się zamkną i zdechną z kłamstwem na ustach. Niech ich jasny piorun strzeli na taką okoliczność. A ci co palą i nic nie robią, ci co niczego w życiu nie osiągnęli, niczym twórczym się nie wykazali, to niech na zioło swojej indolencji nie zwalają! Bo jak ktoś jest rzutki, energiczny i kreatywny, to jemu zioło tylko pomóc może, nowych pomysłów dostarczyć, jakość życia podnieść, bogactwo doznań podrasować. I nie ma tłumaczenia, że zioło przeszkadza. Bo ono przeszkodzić nie może. Bo ono tylko podkreślić może kim tak naprawdę jesteś. Jeśliś niedojda i fujara, to zioło z ciebie więcej nie wyciągnie. Bo takich cudów to ono akurat dokonać nie potrafi. Bo ono drogę wskazać ci może, inspirację dać, objawienie rzeczy niedostępnych pokazać, ale życia za ciebie nie przeżyje, roboty czarnej za nikogo nie odwali.
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
I nagle pizd! Jak nie jebnie, nie zarzuci nami w tą i wewtą. Jak nie polecimy do przodu siłą odrzutu odśrodkową! Wpadam między siedzenia, między Ewkę i Bola, głową mało szyby nie wybiję. Pisk opon, pisk Ewki, ogólna rozpierducha.
- Ja pierdolę! – mówię raczej niż krzyczę. Bolo mi furę rozjebał. A może i nas wszystkich pozabijał. Miał rację Hapi, kurwa. Na chuj ja temu Bolowi jechać pozwoliłam! Młody mógł prowadzić!
Te i inne myśli przebiegają mi przez głowę w przeciągu ułamków sekundy. Czas rozciąga się, jak guma i makaron razem wzięte, w czasie i przestrzeni. Robi się giętki jak wąż w cętki. Tak właściwie to całe te ułamki naszego zegarowego ziemskiego czasu trwają teraz całkiem długo. O wiele dłużej niżby się można było spodziewać. Trwają tak długo, że gdybym siedziała za kierownicą miałabym od cholery czasu, żeby zareagować i jakoś wyjść bez szwanku z całej tej sytuacji. Z pewnością nie dopuściłabym do takiej ściemy. Nie skazałabym fury na męki. Nie dałabym się największej nawet ciamajdzie, gdyby mi akurat drogę zajechała, nie mówiąc już o spowodowaniu wypadku, którego w życiu bym nie spowodowała. Ach, gdybymż tylko siedziała za kółkiem, nie dopuściłabym do takiej sytuacji! Tak bym wymanewrowała, że na skrzydłach anioła by się furka w górę uniosła, albo by się jak w kreskówce zwęziła w sobie, wygięła odpowiednio do sytuacji i by się prześlizgnęła jak ta lala i nie byłoby żadnego bum i jeb i rozpierdut. I tak sobie myślę, że gdyby człowiek zawsze myślał w takim tempie, to byłoby o wiele ciekawiej, intensywniej i życie trwało by dłużej tak jakby. Ten nasz czas ziemski by starczył na trzy, na cztery dotychczasowe życia. By dopiero przełom w dziejach ludzkości nastąpił. Można by było wiele dobrego zdziałać, więcej kochanków mieć, dłużej być młodą i orgazm mieć znacznie dłuższy, co jest, jak każdy wie, nie bez znaczenia. Z drugiej jednak strony wydłużyłyby się wszystkie nudne i głupie sytuacje. Na przykład te wszystkie stracone lata w szkole. To byłyby nie do zniesienia. Sranie byłoby nieznośnie długie. Ja to bym się tym nie martwiła, bo ja się ekspresowo wypróżniam, szczególnie na szuwaksie. Ale te wszystkie osoby, co miewają zatwardzenia, to by sobie dopiero użyły, jak pies w studni, chociaż, do wszystkiego można się przyzwyczaić. Tymczasem wraca czas rzeczywisty, lub przynajmniej ta jego forma, konstrukcja, która znana jest wszystkim na co dzień. Widzę, szyba przednia w pajęczynkę popękana. Ja tkwię między siedzeniami Bola i Ewki."
_____________________
strona poświęcona autorce książki:
[link widoczny dla zalogowanych]
ktoś czytał?
ja czytam po raz drugi - książka wg mnie, bdb!
polecam!
|
|
|
|
|
darius_Er
|
Wysłany:
Wto 19:33, 07 Lis 2006 |
|
|
Dołączył: 24 Paź 2005
Posty: 735 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: 43400
|
ja jesli chodzi o ksiazki / literatura to za duze slowo/ wole inne klimaty.
moze spodobalby Ci sei "the extasy club" irvina welsh`a ?
|
|
|
tekk_kot
|
Wysłany:
Śro 22:05, 22 Lis 2006 |
|
|
Dołączył: 24 Lis 2005
Posty: 2285 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Meanwood LS6
|
może... jak masz to pożycz
|
|
|
darius_Er
|
Wysłany:
Nie 16:42, 26 Lis 2006 |
|
|
Dołączył: 24 Paź 2005
Posty: 735 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: 43400
|
mAm w orginale
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|